Buniabaje

Wszystko kojarzy mi się z kuchnią i gotowaniem .

Zauważyłam , że co raz więcej historyjek które opowiadam zaczyna się tak : ,, jak moje wnuki były małe " albo ,,pamiętam ,że zaraz po ślubie ".Ciekawe o czym to świadczy ?

Spisuję te wszystkie rodzinne przypadki kulinarne - te bieżące i te które opowiadały Prababcia i Babcia . I tak powstają ,, Buniabaje " każda z morałem czyli przepisem na potrawę wokół której się rozwijała .

Może dzięki tym zapiskom przetrwają nie tylko rodzinne tradycje kulinarne ale i ulotne wspomnienia o tym co kto kiedy gotował , jadł , przypalił .I wnuki swoim wnukom zamiast bajki na dobranoc przeczytają takie ,, Buniabaje " o sobie albo Praprababci .

poniedziałek, 5 września 2011

35.Szafonia !


,,...Bo szafonia
jest nie sprzętem , choć sprzętem.
Spojrzysz mocno mocno w drzwi zamknięte
I przez drzwi,
Przez bluzki
Swetry,
Spódnice,
Widzisz wielką szafonijną tajemnicę ..."
           Joanna Kulmowa

               Mąż miał bzika na punkcie kładzenia różnych rzeczy na górze regału. Tłumaczył to tym , że kładzie wysoko , aby dzieci nie ściągały . Zupełnie nie dawało się mu wytłumaczyć , że nawet najmłodsza Dorotka po dostawieniu krzesła spokojnie sięga po to co leży na szafie . Dostawałam furii sprzątając . Najpierw trzeba było pościągać z góry jakieś zakurzone cudactwa , a dopiero sprzątać. Na regale leżały same ,, skarby „ : a to kawałek sklejki ( przyda się ), a to żyłka wędkarska ( to co , że zaciągnięta na amen i ma 5 centymetrów ).Jedynie przed Świętami doceniałam te górne pułapy. Wyszorowane wierzchy regału i szafy stawały się blatami pod blaszki i foremki z ciastem , na które na normalnych wysokościach po prostu nie było miejsca . królował wśród ciast sernik . Muszę przyznać , że akurat przy pieczeniu sernika pomagała cała rodzina . Właściwie to oni robili wszystko – ja tylko piekłam . Powód był prosty : przy kręceniu sernika można było wsadzać palce do makutry . Tata nie protestował . Sam to robił . Miksowali i co chwilę pytali ,,Tata dobre ? „. Mąż ze stoickim spokojem odpowiadał :,, nie wiem , trzeba spróbować „. Wszystkie palce wędrowały do miski , a potem do buzi . Jak myślicie ? pytał mąż – jeszcze trochę pokręcimy ?No ! padała odpowiedź . Nauczona doświadczeniem poprzednich lat brałam zawsze podwójną porcje wszystkich składników niż w przepisie . Pod koniec kręcenia miałam tyle masy ile akurat było potrzeba . Upieczony sernik stygł . Potem przykryty folią aluminiową wędrował w blaszce na regał . Piekliśmy w tamtym czasie trzy serniki : wiedeński , Krysi z Trzebieży i Bogusi ( mojej przyjaciółki ). Wszystkie były smaczne . A na regale stały bo inaczej pewnie nie doczekały by Świąt . Tak pachniały , że nie ma siły – spróbowali by . A takie próbowanie skończyło by się wyjedzeniem co do ostatniego okruszka . A tak jakoś zawsze ostały się . Odruch kładzenia na górę regału wszedł tak wszystkim w nawyk , że sama przyłapuję się na tym , że odruchowo chce czasami coś tam upchnąć. Dopiero w ostatnim momencie ,, pukam się w rozsądek „ i sama do siebie mówię ;Posłuchaj kobieto , sama będziesz to musiała zdjąć. Z reguły skutkuje . Choć nie zawsze .

I jeszcze jedno skojarzenie - Sernik kojarzy mi się zawsze z tą piosenką
Que Sera Sera ( Doris Day )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz