Buniabaje

Wszystko kojarzy mi się z kuchnią i gotowaniem .

Zauważyłam , że co raz więcej historyjek które opowiadam zaczyna się tak : ,, jak moje wnuki były małe " albo ,,pamiętam ,że zaraz po ślubie ".Ciekawe o czym to świadczy ?

Spisuję te wszystkie rodzinne przypadki kulinarne - te bieżące i te które opowiadały Prababcia i Babcia . I tak powstają ,, Buniabaje " każda z morałem czyli przepisem na potrawę wokół której się rozwijała .

Może dzięki tym zapiskom przetrwają nie tylko rodzinne tradycje kulinarne ale i ulotne wspomnienia o tym co kto kiedy gotował , jadł , przypalił .I wnuki swoim wnukom zamiast bajki na dobranoc przeczytają takie ,, Buniabaje " o sobie albo Praprababci .

niedziela, 14 sierpnia 2011

34 . Potrzeba jest matką wynalazków



                 Daniel ma 4 lata, Dagmara 2 i pół. Postanowiliśmy z mężem wyruszyć na szlak. Mamy dwa kajaki składane -Neptuny. W miarę lekkie, stabilne, wygodne w transporcie. Zaopatrzeni w namiot ( 4-ka z tropikiem  ) , materace, śpiwory, odzież zapasową i żywność jedziemy pociągiem do Suwałk , do rodziny męża. Zostajemy na noc u ciotecznej siostry męża Krysi. Rano robimy ostatnie zakupy ( pomidory, ogórki, ziemniaki, chleb ) . Kajaki rozłożone. Bambetle zapakowane w dzioby i rufy. Dzieciaki w kapokach. Wiosła w dłoń. Płyniemy ! Pogoda fantastyczna. Zaplanowaliśmy trasę przez ciąg zarośniętych szuwarami jeziorek i strumyków. Celem są jeziora Duży i Mały Gil. Cała wyprawa ma trwać 3 tygodnie. Z tego tydzień chcemy spędzić na Małym Gilu, by dzieci nacieszyły się plażą. Po drodze nocujemy na małych nadbrzeżnych polankach. Tereny zupełnie nie dostępne z lądu. Kompletne bezludzie. Trzeba cumować co 3-4 dni przy jakimś mostku i iść kilka kilometrów do wioskowego sklepu po chleb na zapas. Ale co tam . Warto. Grzybów, jagód, malin, ryb i poziomek wszyscy mieliśmy już dość. Wpadłam na pomysł - zrobię pierogi. Na plastikowej folii zrobiłam parzone ciasto. Ulepiłam pierogi i ułożyłam je na pagajach ( to te szerokie części połówek wioseł ). Gotowałam partiami w kociołku. Te z owocami posypywałam cukrem. Te z rybą polewałam podsmażoną cebulką. Znikały błyskawicznie. Potem były pierogi z owocami, rybą, omlety, zupy owocowe, rybne, kisiele z owocami, duszone grzyby, smażone grzyby, zupa grzybowa, herbatki owocowe i miętowe, kompoty. Już nie pamiętam co tam jeszcze robiłam. Na pewno było z owoców, ryb lub grzybów. Prawie cały zapas konserw wrócił do Szczecina nie ruszony. A do tego całkiem spory woreczek suszonych grzybów, suszona mięta i rumianek i zawekowane w słoiczki zasypane cukrem jagody, maliny, jeżyny i poziomki. Opłaciła nam się ta wyprawa. Oprócz wspaniałej przygody i odpoczynku mieliśmy jeszcze zapasy na całą zimę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz