Jak niewiele trzeba do szczęścia . W 1999 roku pojechałam w drugiej połowie sierpnia na wczasy w Świnoujściu . Razem ze mną była Dorotka , syn znajomych Przemek i moja przyjaciółka Bogusia z mężem Ryśkiem . Jako , że wczasy były z zakładu pracy tzn. PKP , zakwaterowano nas w adaptowanych w tym celu pomieszczeniach byłej Przychodni Zdrowia PKP .Do naszej dyspozycji była wyposażona w sprzęty gospodarstwa domowego kuchnia i ogródek za domem . Całe dnie spędzaliśmy na plaży . Przesiadywaliśmy na Promenadzie gdzie była usytuowana nasza ulubiona kawiarenka .Grał tam zespół muzyczny i można było potańczyć .Nie wiadomo dlaczego Rysiu upierał się , żeby zagrano mu ,,Białą mewę „. Strasznie przy tym marudził . W końcu kupiłyśmy mu z Bogusią naszyjnik – nawleczone na rzemyk literki i plastikowa mewa między nimi . Tego roku wszyscy w Świnoujściu chodzili z takimi naszyjnikami ( plażowa moda ). Mąż Bogusi miał napis ,, Bierz mnie Rysiu! Wieczorami w ogródku rozpalaliśmy grilla . Piekło się na nim wszystko : szaszłyki , kiełbasę , kaszankę . Do tego piwo z lodówki . Młodzież o dziwo bawiła się w naszym towarzystwie dobrze . Ciepłe wieczory przy grillu, dnie na plaży, spacery , czego jeszcze można chcieć na wczasach ?
A z potraw które robiliśmy na grillu proponuję Szybkie szaszłyki z kiełbasy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz