Nigdy nie ulegałam takiej zaciekłej, niezdrowej zazdrości. owszem , często chciałam mieć coś co miał ktoś inny. Ale nazwała bym to raczej pobożnym życzeniem niż zazdrością. Wszystko do czasu! W latach 80- tych pracowałam jako kasjerka na towarowej stacji Police Chemia. Zebrała się tam tak fantastyczna załoga, że w pracy czułam się jak w domu. Nawet posiłki jadaliśmy wspólnie. Każdy coś przynosił. Ten kto miał po drodze piekarnię kupował pieczywo. Nie liczyło się co kto przyniósł. kiedy zbliżała się pora posiłku osoba dysponująca akurat wolnym czasem szykowała jedzenie dla wszystkich. z reguły były to kanapki. Przy okazji imienin pojawiało się ciasto. Dziewczyny piekły same, chłopakom żony lub matki. Nie było tak źle. Imieniny obchodzę przecież raz do roku. Często 26-tego lipca byłam na urlopie. A jak nie to wybłagiwałam u Babci Ani lub Mamy aby mi coś upiekły. Dlaczego ? Proste ! Cierpiałam na chroniczną awersję do pieczenia ciast. Miałam dwie lewe ręce. Wolałam zrobić przyjęcie na 20 osób niż upiec placek. Któregoś dnia Bożenka przyszła do pracy niosąc 3/4 blachy ciasta. Nie były to jej imieniny. Beztrosko stwierdziła , że coś ją napadło i upiekła. Całości w domu nie zjedzą. Zabrała więc ciasto do pracy. No i zaczęło się. Okazało się że koleżanki pieką ciasta po trzy razy w tygodniu i nie zawsze rodzina ma akurat ochotę na słodkości. Ciasta zaczęły się pojawiać na każdej zmianie. Ja cierpiałam męki Tantala - one prześcigały się w pomysłach. Nieśmiało bąkałam , że u mnie nic nie zostaje /?!/ Nikt nie miał pretensji . No pewnie , przecież na 6 osób blacha ciasta nie wystarczy. Gdybyż one wiedziały! Lawirowałam długo, aż któregoś dnia wszystko się wydało. Przyszliśmy na nockę. Jak zwykle na początku masa pracy. Było dobrze po północy kiedy zrobiliśmy sobie przerwę, żeby chwilę odpocząć przy kawie i coś zjeść. Kanapki znikały z talerza. Bożenka wyciągnęła blachę z ciastem. Podzieliła na porcje. To był ,,pleśniak ". nie wytrzymałam. Mało nie płakałam ze złości. Zżerała mnie potworna zazdrość. Dlaczego ona piecze takie pyszności , a ja nie ? To niesprawiedliwe ! Musiałam mieć głupawą minę bo Bożenka spytała : co nie smakuje ci ? Tego było już za wiele. Prawie krzyczałam- znęcacie się nade mną! To nieprawda, że mi nic nie zostaje z upieczonego ciasta ! Ja nie piekę , bo nie umiem ! Przestańcie mnie dręczyć tymi cholernymi ciastami ! A ty Bożenka jesteś najgorsza ! Przynosisz te swoje wspaniałe słodkości i z niewinną minką mówisz , że coś tam upiekłaś. Śmiech ! Łzy im ciekły ze śmiechu po policzkach. W końcu wydukały. Grażyna ! - trzeba było powiedzieć .To naprawdę jest proste. Zaraz cię podszkolimy. Powoli, powoli zaczęła się moja cukiernicza edukacja. Nadal co prawda wolę przyjęcie na 20 osób, ale jak mus to piekę. Do perfekcji Bożenki nie doszłam , a tego jej słynnego ,, pleśniaka " nigdy się nie odważyłam upiec. Nie jestem pewna czy to wątpliwości czy mi się uda, czy może nie chciałam pozbawić się ,, idola ". Gdybym go upiekła to stałby się jeszcze jednym ciastem. A tak pleśniak Bożenki to szczyt szczytów. A ona twierdzi ,że to takie proste, Akurat !!!
A przepis na to ciasto jest tu : Pleśniak Bożenki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz