Sierpień 1992 r. Owoce i warzywa dojrzewają w tym roku jak oszalałe. Smażyłam dżemy i powidła . Gotowałam kompoty i soli .Wekowałam fasolkę , przecier pomidorowy , pikle, paprykę . Wreszcie przyszła pora na ogórki . Kisiłam w słoikach na zimę . Robiłam korniszony . Kamionki pełne były ogórków czekających by po ukiszeniu utrzeć je na przecier . Koleżanka z pracy – Ania miała działkę i ogórków w nadmiarze . Znów przyniosła mi do pracy pełną torbę . Zajęczałam : Aniu ! Zlituj się , już nie mam w czym ich zakisić na przecier . Przecież przedwczoraj przyniosłaś mi taką samą porcję . Ania robi zdziwioną minę , a potem wybucha śmiechem . To ty kisisz ogórki , potem je trzesz i dopiero wekujesz ? No tak ! odpowiadam . Dziewczyno ! woła Ania . Powiem ci co masz robić .
Refleksja po latach .Dawno nie pracuję już z Anią . Ale już nigdy więcej nie zrobiłam przecieru ogórkowego inaczej niż taj , jak nauczyła mnie Ania .
Za każdym razem gdy robię zupę ogórkową w domu pachnie świeżo ukiszonymi ogórkami , a Ania pewnie ma czkawkę .
A Rodzina i znajomi wypraszają u mnie słoiki przecieru . ( tylko zapisuję : dla mnie 10 , mnie 15 –obłęd ).Jakoś sami nie mają ochoty robić . Twierdzą , że mnie lepiej wychodzi .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz