Buniabaje

Wszystko kojarzy mi się z kuchnią i gotowaniem .

Zauważyłam , że co raz więcej historyjek które opowiadam zaczyna się tak : ,, jak moje wnuki były małe " albo ,,pamiętam ,że zaraz po ślubie ".Ciekawe o czym to świadczy ?

Spisuję te wszystkie rodzinne przypadki kulinarne - te bieżące i te które opowiadały Prababcia i Babcia . I tak powstają ,, Buniabaje " każda z morałem czyli przepisem na potrawę wokół której się rozwijała .

Może dzięki tym zapiskom przetrwają nie tylko rodzinne tradycje kulinarne ale i ulotne wspomnienia o tym co kto kiedy gotował , jadł , przypalił .I wnuki swoim wnukom zamiast bajki na dobranoc przeczytają takie ,, Buniabaje " o sobie albo Praprababci .

sobota, 6 sierpnia 2011

24 . Ej uchniem


               Pływać uczyłam się razem z chodzeniem. Dziadek Czesiu i Rodzice każdą wolną chwilę spędzali na wodzie. Urlop to kajak, sprzęt, wędki i hajda na Pojezierze Drawskie lub Mazury. Trochę konserw w zapasie , a reszta to dary natury. Żywiły nas las i woda. Herbatki z mięty i owoców leśnych. Pierogi z jagodami. Omlety z malinami. Grzyby duszone, smażone. Zupa grzybowa. Rosół z węgorza. Ryby smażone. Pływaliśmy z reguły w 4 kajaki. Ponieważ Tata miał zawsze dryg do łowienia ryb , to towarzystwo pływające z nami tak się rozwydrzyło, że składano zamówienia : Zdzichu ! - szczupaczka ! , Dobrze, Zdzichu ! - okonie !,Dobrze. Zdzichu ! - węgorze ! Dobrze. Tata wypływał między 3-cią , a 5- tą rano. Koło ósmej kiedy wszyscy ,,wypełzali " z namiotów , na każdym maszcie wisiała zamówiona ryba. Kiedyś ktoś wymyślił sobie , że jak już jesteśmy nad wodą to wypada ugotować uchę / to taka specjalna zupa rybna /. Tata miał zajęcie. Bo przecież im więcej gatunków ryb wkłada się do kociołka , tym ucha lepsza. No i weź tu złów na raz okonie, płocie, karasie, leszcze, liny, szczupaki, węgorze i co tam jeszcze machało w jeziorze ogonami i skrzelami. Złowił !. Panie dzielnie patroszyły i skrobały ryby. Mamrotały co prawda przy okoniach. Kiedy ryby były już czyste zaczął się ceremoniał. Ucha potrzebuje ,,serca ".Żadne tam szast -prask. Trzeba poczekać . Zupa pachniała, las szumiał. Wszystkim ślinka napływała do ust. Wreszcie zupa była gotowa. Z miską na kolanach i łyżką w garści delektowano się jej aromatami smakiem. Słońce chowało się za widnokręgiem, szuwary szeleściły w wieczornym wietrze, las szumiał. Żaby zaczynały koncert. Tak powinna być podawana ucha. W żadnej , nawet najlepszej restauracji nie będzie tak smakować . Nie w porcelanowym talerzu , a w metalowej misce. I żeby igły wpadały do miski, a ognisko strzelało iskrami. . Je się uchę we wszelkiego rodzaju miseczkach, kamionkach itp. Nigdy, ale to nigdy na talerzu. To jest profanacja uchy , której nazwa wywodzi się od okrzyku burłaków przeciągających drewniane bale i stateczki pod prąd rzek. Odpoczywając na brzegach rzeki gotowali uchę/ oczywiście bez wszelkiego rodzaju dodatków tylko z solą /. Współczesna ucha to w zasadzie dwie jej odmiany: 1/- to taka ,, na zamówienie ", robiona w kociołku nad brzegiem jeziora, tania bo o ryby postara się najlepszy wędkarz. 2/- w ekskluzywnej restauracji, niebotycznie droga , podawana wśród takich rarytasów jak kawior, łosoś itp. Zdecydowanie gorsza od tej ,, jeziornej ".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz