10 czerwiec 2000roku. Za godzinę pojedziemy do Urzędu Stanu Cywilnego , tego w Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie – mój młodszy syn Dominik będzie ślubował . W domu ostatnie przygotowania . Dominik już w garniturze. Justynka kończy makijaż . Jeszcze tylko podpiąć jej włosy , włoży sukienkę i już będzie gotowa. Świadek gorączkowo sprawdza czy ma obrączki . Pewnie , że ma – Piotr to ,, odpowiedzialna instytucja „. Wszystko zapięte na ostatni guzik . Tylko Ciocia Justunki zaparła się w kuchni – musi zrobić coś dla swojej chrześnicy na przyjęcie weselne . Perswadujemy jej wszyscy jak tylko umiemy . Już nic nie potrzeba. Wszystko jest . Nie ma na nią silnych. Ona chce i już . Dobrze ! niech robi ! Tylko żeby było szybko , bo taksówki zaraz podjadą pod dom . Ciocia zamyka się w kuchni . Moment i melduje że już skończyła. Wyruszamy. Nie obyło się bez przygód. Samochód który wiózł Młodych ,, rozkraczył się „ w połowie drogi . Biedna Lala ( to jej samochód ), biegała wokół i mało nie płakała. Rodzina i świadkowie dreptali pod Urzędem .W końcu Młodzi dojechali wezwaną taksówką na którą pośpiesznie przekładano dekoracje samochodu . W końcu Justynka i Dominik powiedzieli sakramentalne TAK . Mamy ( to znaczy Basia i ja ) popłakały sobie ze wzruszenia . Kwiatki wręczone . Życzenia złożone. Wracamy do domu. Tym razem to Mamcie wyruszyły pierwsze .Trzeba przecież przywitać dzieciaki chlebem i solą . Zdążyłyśmy nawet przygotować wszystko do podania na stół . Po obiedzie już na spokojnie szykowałyśmy zimny bufet. A ja cały czas zastanawiałam się co też takiego wymyśliła Ciocia Justunki . W końcu złapałam ją gdzieś na uboczu i zażądałam relacji . Okazało się , że zrobiła sałatkę z wędzonego kurczaka z makaronem . Trochę miała co prawda obiekcji czy to jest danie na weselny stół , ale przyjechała z daleka ( aż z Gołdapii na Mazurach ) i w domu zrobić nic nie mogła , a koniecznie chciała uczestniczyć w przygotowaniach przyjęcia ślubnego. Sałatka okazała się bardzo smaczna . A ja na ślubie własnego syna siedziałam w kuchennym kącie i na kolanie zapisywałam przepis na sałatkę. Dobrałyśmy się z Ciocią Justynki w korcu maku .Dwie maniaczki gotowania – zamiast tańcować wymieniały przepisy. Całkiem udane przyjęcie weselne – jeszcze z żadnego ślubu z takim bagażem przepisów kulinarnych nie wyszłam . A tak naprawdę to przepisy wymieniałyśmy następnego dnia przy kawie . Ale ta pierwsza wersja jest ciekawsza .
Buniabaje
Wszystko kojarzy mi się z kuchnią i gotowaniem .
Zauważyłam , że co raz więcej historyjek które opowiadam zaczyna się tak : ,, jak moje wnuki były małe " albo ,,pamiętam ,że zaraz po ślubie ".Ciekawe o czym to świadczy ?
Spisuję te wszystkie rodzinne przypadki kulinarne - te bieżące i te które opowiadały Prababcia i Babcia . I tak powstają ,, Buniabaje " każda z morałem czyli przepisem na potrawę wokół której się rozwijała .
Może dzięki tym zapiskom przetrwają nie tylko rodzinne tradycje kulinarne ale i ulotne wspomnienia o tym co kto kiedy gotował , jadł , przypalił .I wnuki swoim wnukom zamiast bajki na dobranoc przeczytają takie ,, Buniabaje " o sobie albo Praprababci .
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz