Mój mąż Kazik był zagorzałym miłośnikiem kawy . Kiedy patrzyłam jak pochłania hektolitry kawy skóra cierpła mi na grzbiecie. Pił kawę rano, w południe, wieczorem. A do tego jeszcze pomiędzy tym też. Ja przyzwyczajona do celebrowania dobrej herbaty nie mogłam tego zrozumieć. Jak można pić to coś zwane ,, kawą po turecku " ? Zgroza ! W końcu przegłosowana ( Teściowa też bez kawy żyć nie mogła ) zaczęłam pić to coś parzone w szklance. Co tu dużo mówić - uzależniłam się. Bez filiżanki ,, szatana " oczu nie otworzę , nie mówiąc już o wstaniu. Na ślepo idę rano do kuchni nastawić wodę na kawę. Potem kiwam się nad nią pół godziny i dopiero zaczynam dzień. Świtem nie bawię się w żadne mielenie, mieszanie, parzenie w ekspresie. Zalewam w szklance i piję. Za to w południe czasem zmieniam repertuar. Moje zmanierowane kubki smakowe domagają się kofeiny , a umysł łaknie ,, szlachetności ". No to zaczyna się ceremoniał kawowy. Jest kawka z kardamonem, mokka, mrożona, korzenna itp, itd. Delektuję się , najlepiej w towarzystwie kogoś z kim można przedyskutować ,, co mają kapcie Babci do wybuchu II Wojny Światowej ?" Popijamy sobie kawusię ,kłapiemy dzióbkami. I tak czas miło leci. Potem dzień się kończy . A rano znów 3 łyżeczki mielonej do szklanki - wrzątek i pobudka.
Buniabaje
Wszystko kojarzy mi się z kuchnią i gotowaniem .
Zauważyłam , że co raz więcej historyjek które opowiadam zaczyna się tak : ,, jak moje wnuki były małe " albo ,,pamiętam ,że zaraz po ślubie ".Ciekawe o czym to świadczy ?
Spisuję te wszystkie rodzinne przypadki kulinarne - te bieżące i te które opowiadały Prababcia i Babcia . I tak powstają ,, Buniabaje " każda z morałem czyli przepisem na potrawę wokół której się rozwijała .
Może dzięki tym zapiskom przetrwają nie tylko rodzinne tradycje kulinarne ale i ulotne wspomnienia o tym co kto kiedy gotował , jadł , przypalił .I wnuki swoim wnukom zamiast bajki na dobranoc przeczytają takie ,, Buniabaje " o sobie albo Praprababci .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz