Buniabaje

Wszystko kojarzy mi się z kuchnią i gotowaniem .

Zauważyłam , że co raz więcej historyjek które opowiadam zaczyna się tak : ,, jak moje wnuki były małe " albo ,,pamiętam ,że zaraz po ślubie ".Ciekawe o czym to świadczy ?

Spisuję te wszystkie rodzinne przypadki kulinarne - te bieżące i te które opowiadały Prababcia i Babcia . I tak powstają ,, Buniabaje " każda z morałem czyli przepisem na potrawę wokół której się rozwijała .

Może dzięki tym zapiskom przetrwają nie tylko rodzinne tradycje kulinarne ale i ulotne wspomnienia o tym co kto kiedy gotował , jadł , przypalił .I wnuki swoim wnukom zamiast bajki na dobranoc przeczytają takie ,, Buniabaje " o sobie albo Praprababci .

sobota, 30 lipca 2011

11- Ruchome w ruchomym


  Starzy kucharze twierdzili ,że aby ryba była dobra powinna trzy razy pływać;
- w wodzie
- w maśle
- w winie
Co do tych dwóch ostatnich to trochę się zmieniło. Ryby z reguły smaży się na oleju z dodatkiem masła, a wino - no cóż , jeśli się pojawia to raczej w kieliszku do ,, rybnego " obiadu. Specjalistką od dostarczania tych specjałów był Dziadek Czesiu. Kiedyś przy okazji robót budowlanych w pobliżu bloku w którym mieszkali Dziadkowie znaleziono niewypał bomby lotniczej z czasów II Wojny Światowej. Ewakuowano całą dzielnicę. Ludzie wychodzili z domów niosąc różne rzeczy: złoto, futra, cenne bibeloty. W bezpiecznej odległości czekali , aż saperzy wywiozą bombę. Tam znalazła Dziadka wracająca z zakupów Babcia Ania. Stał wśród obładowanych sąsiadów dzielnie oparty o ,, ewakuowane " wędki. Babcia widząc to zakrztusiła się ze śmiechu. Czesiu ! pytała -to już w domu nie było nic innego do zabrania ?. Cała biżuteria Babci, oszczędności, książeczki PKO, pamiątkowe cacka zostały w mieszkaniu. W razie najgorszego ocalały by tylko wędki. Dziadek poważnie argumentował : Anka ty się nie śmiej , jak mam wędki to nie będziemy chodzili głodni. Też prawda ! Dowiódł tego kiedy będąc już na emeryturze pracował jeszcze jako kierownik ośrodka wypoczynkowego PKP w Wirowie koło Gryfina. Dziadek łowił ryby, czyścił, smażył, gotował. Jednego tylko wymagał - ma być wszystko zjedzone. Czasem to już nam te ryby ,, wychodziły bokiem ". Całe lato na obiad, śniadanie, kolację -ryby. Czasami litowała się nad nami Pani  Azorkiewicz , która pracowała w ośrodku, a mieszkała w wiosce niedaleko. Były jajka, mleko, owoce, warzywa. Na protesty Dziadka miała jedno wytłumaczenie : jej mąż nie ma czasu łowić ryb , jest zajęty pracą w gospodarstwie, więc gdyby Dziadek mógł wymienić od czasu do czasu jakiegoś szczupaczka na kurczaka to by była bardzo wdzięczna. Babcia wtajemniczona w ten handel wymienny rewanżowała się dobrą herbatą, kawą i innymi produktami , których na wsi nie można było dostać. A na nadmiar ryb Babcia nie narzekała. Ze stoickim spokojem smażyła i wkładała w słoiki w ocet lub galaretę. No i w zimie znów były ryby. Szczególnie goście się nimi zajadali. Mnie najbardziej smakowały ,, flaczki ' robione z ryb. Była to odmiana po tych smażonych. a tak na wszelki wypadek opowiadam swoim dzieciom i wnukom jak to ich Pradziadek i Prapradziadek ,, ewakuował " wędki. Kto wie ? Różne są koleje losu może kiedyś im się taka informacja, a raczej argumentacja Dziadka dlaczego zabrał właśnie wędki przyda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz