Wybrałam się na pierwsze przedświąteczne
zakupy. Mąka, cukier, bakalie. Żeby przed samymi świętami nie dźwigać siatek. W
sklepie pierwsze oznaki świątecznej gorączki. Ludzie latają jak z pieprzem. Od
promocji do promocji. Zatrzymałam się przy stoisku rybnym. O ! Są już żywe
karpie. Może kupić ? Nie trzeba będzie potem stać w kilometrowych kolejkach.
Już sięgałam po portfel kiedy mnie otrzeźwiło. Żywego karpia czyś ty zupełnie zgłupiała kobieto !
Przypomniało mi się co przeżyłam 20 lat temu .
A było tak :
Dziadek Czesiu pomimo wieku / rocznik 1905 /. Nadal czynnie udzielał
się w Związku Wędkarskim. Sędziował zawody , brał udział w zarybianiu,
prowadził szkolenia, był skarbnikiem. I jak co roku dostał przed Świętami
deputat w postaci żywych karpi. Podzielił się jak zwykle ze wszystkimi. Ja z
racji tego, że miałam najliczniejszą rodzinkę dostałam 4 sztuki. Trzy zaraz
oporządziłam i zamroziłam . Będzie karp w galarecie, i filety smażone z pieczarkami na maśle. / to
dla mnie i dzieci – nie lubimy jak nam się ości po talerzu pałętają/. Czwarty
pływał dostojnie w wannie. Mąż się uparł . Chce go mieć pieczonego w całości.
Dobrze ! Tylko mi go w Wigilię sprawisz , bo ja nie będę mieć już czasu
stwierdziłam. Trochę z tym karpiem było ambarasu, bo co kąpiel to karp do miski
, a dzieciaki do wanny. Potem karp znów chlup do wanny. Przesiadywali przy nim
przez całe godziny. Nawet wierszyki mu mówili. Kolędy to już chyba znał na
pamięć. Tak się złożyło , że ostatnie dni przed Świętami mąż pracował w
delegacji. Miał wrócić w Wigilię rano. Godzina 9-ta męża nie ma! 11-ta męża nie
ma ! 14-ta męża nie ma. Już mnie diabli brali. Karp żywy merda ogonkiem .
Dzieciaki siedziały o dziwo w pokoju przed telewizorem. Wściekła jak osa
złapałam tłuczek do mięsa i do łazienki. Długo nie myśląc złapałam karpia i
łup! A w tym momencie w drzwiach stanęły moje pociechy. I w ryk. Taką ładną
rybkę uderzyłaś ! On się nie rusza ! Trzeba do lekarza! Na to wszystko wszedł
mąż. Przepraszał- PKS mu uciekł, musiał czekać na drugi. Dzieci nie dały mu
dojść do głosu. Darły się jeden przez drugiego. TATA ! A
Mama karpia popsowała !
Z tłuczkiem w garści dałam tylko mężowi znać
, że jak parsknie śmiechem to będzie mieć tego śniętego karpia na głowie.
Posłusznie zabrał rybę do kuchni nic nie mówiąc. Już nigdy więcej nie
pozwoliłam na żadne żywe karpie w wannie. Dziadek przynosił. Dzieci szły na
podwórko z psem. Karpie dostawały narkozę i pod nóż , a potem do zamrażarki. I
tak to stojąc w sklepie mamrotałam do siebie ,, Czyś ty kobieto zgłupiała doszczętnie ?,
Żywy karp w wannie ? A Kuba /wnuk /?- mowy nie ma ! Kupiłam filety z łososia.
Przecież i tak na Wigilię mieliśmy iść do syna – niech on się martwi. Żadnych wrzasków ,,A Babcia
karpia popsowała ,,nie będzie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz